Pireneje (lipiec 2001)
Jeśli poznałeś już większość gór Polski i myślisz o wyprawie w góry wysokie, w których będziesz mógł w miarę bezpiecznie nabrać doświadczenia, to znaczy że powinieneś wybrać się w Pireneje. Konkretnie w ich najwyższą część, czyli Pireneje Środkowe.
Góry te oferują wiele ścieżek turystycznych, raczej bezpiecznych i z reguły nie wychodzących ponad 2500 m n.p.m.. Oczywiście są też drogi prowadzące na najwyższe szczyty. Wyznaczone są one za pomocą kopczyków i często prowadzą przez większe lub mniejsze lodowczyki, czy krótkie ścianki. To na nich właśnie możemy przywyknąć do ekspozycji, śniegu w środku lata i zaskakującej zmienności pogody. Przyzwyczaimy się też, że jednego dnia raczej trudno jest zdobyć większą ilość gór, a w niektórych wypadkach jest to wręcz niemożliwe.
przełęcz rolanda i monte perdido
Dwuosobową wyprawę zaczęliśmy w Lourdes, które jest odpowiednikiem naszej Częstochowy. Widać to na każdym kroku - łatwiej tu o supermarket z dewocjonaliami niż zwykły sklep spożywczy. Stąd udaliśmy się do Gavarnie, by zobaczyć Grande Cascade- jeden z najwyższych wodospadów Europy o 423 m wysokości. Podróż ta jest dość droga, choć krótka i z dwiema przesiadkami. Niestety nie ma co liczyć na autostop ze względu na kręte i wąskie drogi. Można próbować przejechać tym sposobem najwyżej kilka kilometrów, co w naszym wypadku skutecznie uniemożliwiła ulewa. Musieliśmy więc wydać po 74 FRF, czyli ok. 37 PLN. Gavarnie przywitało nas oberwaniem chmury oraz następującymi jedna po drugiej burzami. Trwało to przez całą noc. Gdy wysiedliśmy z autobusu widzieliśmy niewiele, toteż rozbiliśmy się na pierwszym napotkanym polu namiotowym, które później okazało się jedynym w tej małej i uroczej wiosce. Cena za noc wyniosła nas ok. 8-9 PLN od osoby, a za prysznic trzeba było zapłacić dodatkowo ok. 5 PLN.
Rano okazało się, że nasz namiot nie wytrzymał takiej ilości atakującej go zewsząd wody i obudziliśmy się leżąc w małej kałuży. Na szczęście następnego dnia góry okazały się dla nas łaskawsze i od czasu do czasu wyglądało trochę słońca. Udało się nam wysuszyć śpiwory i wreszcie zobaczyć słynny cyrk Gavarnie ze wspomnianym już Grande Cascade. Jest to olbrzymi amfiteatr złożony z kilku skalnych pięter o łącznej wysokości ok. 1350 m, z którego spływa wiele wodospadów. Jeszcze tego samego dnia po południu postanowiliśmy wyruszyć w góry. Wybraliśmy drogę, na której stały dwie cabany, czyli zbudowane z kamieni chatki służące niegdyś pasterzom. Jedna położona jest ok. godzinę, druga zaś ok. dwie i pół godziny drogi z dołu. Mimo iż wyszliśmy późnym popołudniem spokojnie i przy wymarzonej wręcz pogodzie dotarliśmy do tej drugiej, położonej w przepięknej dolince.
Następnego dnia rano przekonaliśmy się co znaczy diametralna zmiana pogody. Z wczorajszego ciepłego słońca zrobiło się kilkugodzinne gradobicie. W ten oto sposób spędziliśmy dzień na rozmowach z "jednodniowymi" turystami, którzy korzystając z naszego schronienia czekali na poprawę pogody, by w końcu wyjść w grad i uciekać w dół. Później jeszcze kilka razy mieliśmy do czynienia z podobnymi kaprysami aury.
Mimo to, pogoda dopisała nam podczas zdobywania przełęczy Rolanda (Breche de Roland- 2807). Jest to przełęcz graniczna między Hiszpanią a Francją. Zdumiewa ona swym ogromem i monumentalnością: szeroka na ok. 60 m, o prawie stumetrowych ścianach wygląda jakby ktoś wyrwał kawał głównej grani. Legenda głosi, że to sam Roland wyrąbał ją swym świętym mieczem - Durandalem. Podejście na przełęcz od strony Francuskiej nie sprawiło nam większych trudności, mimo iż śnieg zalegał już na 2500 m . Po drugiej stronie grani początek szlaku idzie górnym trawersem małego, ale "czujnego" lodowca. Prowadzi nim wąska, aczkolwiek dobrze wydeptana ścieżka, trzeba jednak uważać, gdyż w przypadku poślizgnięcia można mieć kłopoty z wyhamowaniem z powodu dużego nastromienia. Stąd czekała nas już prosta i malownicza droga do schroniska de Goritz położonego pod Monte Perdido (3355). Jedynym mankamentem tego przejścia jest stanowczo za duża ilość wariantów samej drogi. Trzeba dobrze wybrać kopczyki, którymi chcemy się kierować i przynajmniej kilka razy spojrzeć w mapę i na kompas. W przeciwnym razie możemy się znaleźć w mało przyjemnym terenie poszatkowanym niewielkimi lodowczykami, kryjącymi równie nieprzyjemne szczelinki. Nocleg przy schronisku Goritz - jak i przy większości innych - jest darmowy. Namioty należy jednak rozbijać o zmroku, a zwijać o świcie. Bardziej zapobiegliwi Hiszpanie koczują więc na najlepszych miejscach od godzin popołudniowych. Jednak tak naprawdę nie ma się czego obawiać, gdyż miejsca powinno starczyć dla każdego. Rano mieszkańcy z pola wybierający się na szczyt zostawiają swój depozyt pod północną ścianą schroniska. Droga jest dość wyczerpująca, choć nie niesie ze sobą trudności technicznych. Cała góra tonęła w chmurze, także do dziś nie wiemy jak uroczą panoramę można zobaczyć z Monte Perdido. Tego samego dnia zeszliśmy kanionem Ordessy na dół i dojechaliśmy niedrogim (poniżej 10 PLN) i wygodnym autobusem do Torli. Kanion ten to przepiękny, kilkukilometrowej długości cud natury z bogatą szatą roślinną i wieloma kaskadami. Zejście nim tego samego dnia po zdobyciu szczytu nie jest jednak najlepszym pomysłem. Mniej więcej od połowy drogi nie zwracaliśmy już uwagi na otaczające nas piękno...
Torla jest małym, uroczym miasteczkiem jakich nie brakuje w Pirenejach. Położona między górami ze swym zabytkowym, zbudowanym z kamienia starym miastem robi niesamowite wrażenie. Ceny noclegów i żywności nie są tu, jak i w całej Hiszpanii, wygórowane. Na czystym i eleganckim campingu spędziliśmy noc za ok. 15 PLN.
najwyższy szczyt pirenejów
Chcąc zdobyć najwyższy szczyt Pirenejów, czyli Pico de Aneto (3404), musieliśmy dostać się do Benasque - miejscowości położonej u stóp masywu Maladety, do którego należy Aneto. Nie jest to niestety proste ze względu na rzadko kursujące autobusy. Polecam poruszanie się autostopem. Mimo deszczu udało nam się dość szybko dojechać na miejsce. Hiszpanie kiepsko mówią po angielsku, ale są bardzo życzliwi i można się z nimi dogadać w międzynarodowym języku gestów. Wszystkie campingi położone są dwa do trzech kilometrów na północ od Benasque. My wybraliśmy camping "Aneto", na którym płaciliśmy za nocleg ok. 10 PLN od osoby.
Dojazd do szlaku wyjściowego na Aneto odbywa się za pomocą dość często kursujących autobusów. Aktualny rozkład jazdy można otrzymać w informacji turystycznej w Benasque, a także na samym campingu, przy którym zresztą autobus się zatrzymuje. Część tej drogi można przejechać stopem, jednak samochody prywatne mogą dojeżdżać tylko do pewnego miejsca (park narodowy) i tu niestety czeka nas wydatek ok.9 PLN od osoby za przejazd do końca trasy. Oczywiście ze względu na długą drogę wejściową warto przyjechać pierwszym autobusem.
Samo wejście na szczyt nie sprawia większych trudności. Po około godzinie osiągamy schronisko Renclusa - ostatnie cywilizowane miejsce przed wierzchołkiem. Następnie pniemy się w stronę wyraźnej grani, którą idziemy około kilometra by w końcu zejść po jej drugiej stronie. Po chwili dochodzimy do sporego, ale nie sprawiającego żadnych problemów lodowca Glaciar de Aneto, którym dochodzimy do przełęczy podszczytowej. Ostatnim trudnym, szczególnie dla osób z lękiem wysokości, odcinkiem jest eksponowana stroma grańka, którą przedostajemy się na sam szczyt. Biorąc pod uwagę, że najprostsza droga - właśnie tą grańką - jest dość problematyczna, zadziwia fakt występowania na Pico de Aneto krzyża, małej kapliczki oraz kilku tablic. Całe podejście zajmuje około sześciu godzin.
Nasz pobyt w tych pięknych i zróżnicowanych górach trwał jedynie sześć dni i był swego rodzaju przygotowaniem przed wejściem na Mont Blanc. Niewątpliwie jednak myślimy już o powrocie w Pireneje, które urzekają swym pięknem, dają wiele możliwości i zapewne kryją jeszcze niejedną niespodziankę. Przyciąga choćby fakt występowania około 140 trzytysięczników, 415 km długości i od 40 do 140 km szerokości tego pasma. Jeśli dodamy do tego nie wygórowane - nawet jak na polskie warunki - ceny oraz życzliwych ludzi o odmiennej i jakże ciekawej kulturze, to okaże się, że mamy tu taki "mały", górski raj.
Odwiedziliśmy go na początku lipca i trafiliśmy na fatalne lato, pogoda była dosyć zmienna, a lodowce zalegały niżej niż zwykle (średnio od 2700- 3100 m). Znajomi, którzy byli rok wcześniej w sierpniu nie mogli uwierzyć, że po stronie Hiszpańskiej nie mieliśmy kłopotów z upałem i brakiem wody...
Góry te oferują wiele ścieżek turystycznych, raczej bezpiecznych i z reguły nie wychodzących ponad 2500 m n.p.m.. Oczywiście są też drogi prowadzące na najwyższe szczyty. Wyznaczone są one za pomocą kopczyków i często prowadzą przez większe lub mniejsze lodowczyki, czy krótkie ścianki. To na nich właśnie możemy przywyknąć do ekspozycji, śniegu w środku lata i zaskakującej zmienności pogody. Przyzwyczaimy się też, że jednego dnia raczej trudno jest zdobyć większą ilość gór, a w niektórych wypadkach jest to wręcz niemożliwe.
przełęcz rolanda i monte perdido
Dwuosobową wyprawę zaczęliśmy w Lourdes, które jest odpowiednikiem naszej Częstochowy. Widać to na każdym kroku - łatwiej tu o supermarket z dewocjonaliami niż zwykły sklep spożywczy. Stąd udaliśmy się do Gavarnie, by zobaczyć Grande Cascade- jeden z najwyższych wodospadów Europy o 423 m wysokości. Podróż ta jest dość droga, choć krótka i z dwiema przesiadkami. Niestety nie ma co liczyć na autostop ze względu na kręte i wąskie drogi. Można próbować przejechać tym sposobem najwyżej kilka kilometrów, co w naszym wypadku skutecznie uniemożliwiła ulewa. Musieliśmy więc wydać po 74 FRF, czyli ok. 37 PLN. Gavarnie przywitało nas oberwaniem chmury oraz następującymi jedna po drugiej burzami. Trwało to przez całą noc. Gdy wysiedliśmy z autobusu widzieliśmy niewiele, toteż rozbiliśmy się na pierwszym napotkanym polu namiotowym, które później okazało się jedynym w tej małej i uroczej wiosce. Cena za noc wyniosła nas ok. 8-9 PLN od osoby, a za prysznic trzeba było zapłacić dodatkowo ok. 5 PLN.
Rano okazało się, że nasz namiot nie wytrzymał takiej ilości atakującej go zewsząd wody i obudziliśmy się leżąc w małej kałuży. Na szczęście następnego dnia góry okazały się dla nas łaskawsze i od czasu do czasu wyglądało trochę słońca. Udało się nam wysuszyć śpiwory i wreszcie zobaczyć słynny cyrk Gavarnie ze wspomnianym już Grande Cascade. Jest to olbrzymi amfiteatr złożony z kilku skalnych pięter o łącznej wysokości ok. 1350 m, z którego spływa wiele wodospadów. Jeszcze tego samego dnia po południu postanowiliśmy wyruszyć w góry. Wybraliśmy drogę, na której stały dwie cabany, czyli zbudowane z kamieni chatki służące niegdyś pasterzom. Jedna położona jest ok. godzinę, druga zaś ok. dwie i pół godziny drogi z dołu. Mimo iż wyszliśmy późnym popołudniem spokojnie i przy wymarzonej wręcz pogodzie dotarliśmy do tej drugiej, położonej w przepięknej dolince.
Następnego dnia rano przekonaliśmy się co znaczy diametralna zmiana pogody. Z wczorajszego ciepłego słońca zrobiło się kilkugodzinne gradobicie. W ten oto sposób spędziliśmy dzień na rozmowach z "jednodniowymi" turystami, którzy korzystając z naszego schronienia czekali na poprawę pogody, by w końcu wyjść w grad i uciekać w dół. Później jeszcze kilka razy mieliśmy do czynienia z podobnymi kaprysami aury.
Mimo to, pogoda dopisała nam podczas zdobywania przełęczy Rolanda (Breche de Roland- 2807). Jest to przełęcz graniczna między Hiszpanią a Francją. Zdumiewa ona swym ogromem i monumentalnością: szeroka na ok. 60 m, o prawie stumetrowych ścianach wygląda jakby ktoś wyrwał kawał głównej grani. Legenda głosi, że to sam Roland wyrąbał ją swym świętym mieczem - Durandalem. Podejście na przełęcz od strony Francuskiej nie sprawiło nam większych trudności, mimo iż śnieg zalegał już na 2500 m . Po drugiej stronie grani początek szlaku idzie górnym trawersem małego, ale "czujnego" lodowca. Prowadzi nim wąska, aczkolwiek dobrze wydeptana ścieżka, trzeba jednak uważać, gdyż w przypadku poślizgnięcia można mieć kłopoty z wyhamowaniem z powodu dużego nastromienia. Stąd czekała nas już prosta i malownicza droga do schroniska de Goritz położonego pod Monte Perdido (3355). Jedynym mankamentem tego przejścia jest stanowczo za duża ilość wariantów samej drogi. Trzeba dobrze wybrać kopczyki, którymi chcemy się kierować i przynajmniej kilka razy spojrzeć w mapę i na kompas. W przeciwnym razie możemy się znaleźć w mało przyjemnym terenie poszatkowanym niewielkimi lodowczykami, kryjącymi równie nieprzyjemne szczelinki. Nocleg przy schronisku Goritz - jak i przy większości innych - jest darmowy. Namioty należy jednak rozbijać o zmroku, a zwijać o świcie. Bardziej zapobiegliwi Hiszpanie koczują więc na najlepszych miejscach od godzin popołudniowych. Jednak tak naprawdę nie ma się czego obawiać, gdyż miejsca powinno starczyć dla każdego. Rano mieszkańcy z pola wybierający się na szczyt zostawiają swój depozyt pod północną ścianą schroniska. Droga jest dość wyczerpująca, choć nie niesie ze sobą trudności technicznych. Cała góra tonęła w chmurze, także do dziś nie wiemy jak uroczą panoramę można zobaczyć z Monte Perdido. Tego samego dnia zeszliśmy kanionem Ordessy na dół i dojechaliśmy niedrogim (poniżej 10 PLN) i wygodnym autobusem do Torli. Kanion ten to przepiękny, kilkukilometrowej długości cud natury z bogatą szatą roślinną i wieloma kaskadami. Zejście nim tego samego dnia po zdobyciu szczytu nie jest jednak najlepszym pomysłem. Mniej więcej od połowy drogi nie zwracaliśmy już uwagi na otaczające nas piękno...
Torla jest małym, uroczym miasteczkiem jakich nie brakuje w Pirenejach. Położona między górami ze swym zabytkowym, zbudowanym z kamienia starym miastem robi niesamowite wrażenie. Ceny noclegów i żywności nie są tu, jak i w całej Hiszpanii, wygórowane. Na czystym i eleganckim campingu spędziliśmy noc za ok. 15 PLN.
najwyższy szczyt pirenejów
Chcąc zdobyć najwyższy szczyt Pirenejów, czyli Pico de Aneto (3404), musieliśmy dostać się do Benasque - miejscowości położonej u stóp masywu Maladety, do którego należy Aneto. Nie jest to niestety proste ze względu na rzadko kursujące autobusy. Polecam poruszanie się autostopem. Mimo deszczu udało nam się dość szybko dojechać na miejsce. Hiszpanie kiepsko mówią po angielsku, ale są bardzo życzliwi i można się z nimi dogadać w międzynarodowym języku gestów. Wszystkie campingi położone są dwa do trzech kilometrów na północ od Benasque. My wybraliśmy camping "Aneto", na którym płaciliśmy za nocleg ok. 10 PLN od osoby.
Dojazd do szlaku wyjściowego na Aneto odbywa się za pomocą dość często kursujących autobusów. Aktualny rozkład jazdy można otrzymać w informacji turystycznej w Benasque, a także na samym campingu, przy którym zresztą autobus się zatrzymuje. Część tej drogi można przejechać stopem, jednak samochody prywatne mogą dojeżdżać tylko do pewnego miejsca (park narodowy) i tu niestety czeka nas wydatek ok.9 PLN od osoby za przejazd do końca trasy. Oczywiście ze względu na długą drogę wejściową warto przyjechać pierwszym autobusem.
Samo wejście na szczyt nie sprawia większych trudności. Po około godzinie osiągamy schronisko Renclusa - ostatnie cywilizowane miejsce przed wierzchołkiem. Następnie pniemy się w stronę wyraźnej grani, którą idziemy około kilometra by w końcu zejść po jej drugiej stronie. Po chwili dochodzimy do sporego, ale nie sprawiającego żadnych problemów lodowca Glaciar de Aneto, którym dochodzimy do przełęczy podszczytowej. Ostatnim trudnym, szczególnie dla osób z lękiem wysokości, odcinkiem jest eksponowana stroma grańka, którą przedostajemy się na sam szczyt. Biorąc pod uwagę, że najprostsza droga - właśnie tą grańką - jest dość problematyczna, zadziwia fakt występowania na Pico de Aneto krzyża, małej kapliczki oraz kilku tablic. Całe podejście zajmuje około sześciu godzin.
Nasz pobyt w tych pięknych i zróżnicowanych górach trwał jedynie sześć dni i był swego rodzaju przygotowaniem przed wejściem na Mont Blanc. Niewątpliwie jednak myślimy już o powrocie w Pireneje, które urzekają swym pięknem, dają wiele możliwości i zapewne kryją jeszcze niejedną niespodziankę. Przyciąga choćby fakt występowania około 140 trzytysięczników, 415 km długości i od 40 do 140 km szerokości tego pasma. Jeśli dodamy do tego nie wygórowane - nawet jak na polskie warunki - ceny oraz życzliwych ludzi o odmiennej i jakże ciekawej kulturze, to okaże się, że mamy tu taki "mały", górski raj.
Odwiedziliśmy go na początku lipca i trafiliśmy na fatalne lato, pogoda była dosyć zmienna, a lodowce zalegały niżej niż zwykle (średnio od 2700- 3100 m). Znajomi, którzy byli rok wcześniej w sierpniu nie mogli uwierzyć, że po stronie Hiszpańskiej nie mieliśmy kłopotów z upałem i brakiem wody...
Komentarze