Dziennik pokładowy. Dzień drugi
Drugi dzień na pokładzie to pełen relaks, szczególnie że tego dnia nie przybijaliśmy do żadnego portu. Najpierw porządnie się wyspaliśmy, a potem ruszyliśmy na zwiedzanie statku.
A że było co zwiedzać to parę ładnych kilometrów zrobiliśmy w tym sporą część po schodach, bo na windy nigdy się czekać nie chciało. Ogromnym plusem jak się okazało, było położenie naszej kajuty. Otóż usytuowana ona była na pokładzie szóstym, czyli mniej więcej w połowie wysokości statku. Ale najważniejsze, że najbliższy pokład zewnętrzny, którym można było obejść wzdłuż burt statek dookoła był piętro wyżej. Współczuję pasażerom z pokładu czwartego, którzy by zażyć słońca czy odetchnąć morską bryzą musieli pokonać co najmniej trzy piętra.
W każdym razie, poza przystankami w różnych barach i kontemplowaniem muzyki na żywo, odwiedziliśmy też siłownię, ściankę wspinaczkową, kort do tenisa i różne zakamarki statku od dziobu po rufę i od lewej do prawej burty i z powrotem.
Obejrzeliśmy też pokaz gotowania, na którym kucharze robili z wyrobów gastronomicznych różne fikuśne kształty. Po południu zadekowaliśmy się (ten zwrot wyjątkowo pasuje do sytuacji) na pokładzie jedenastym bodajże, gdzie znajdowały się baseny i jacuzzi. I tak mocząc nogi w basenie popijaliśmy drinki, czasem coś zjedliśmy i generalnie pełen relaks.
W gazetce pokładowej była informacja o ‘Captain’s Cocktail’, czyli oficjalnym spotkaniu z kapitanem jednostki. Sugerowano stroje wieczorowe i w takie byliśmy wyposażeni na tę okazję. Spotkanie podzielono na dwie tury, takie same jakie były w przypadku kolacji, czy wszystkich innych atrakcji w teatrze. Jako, że przynależeliśmy do tury drugiej, nasze spotkanie miało rozpocząć się o 19.30.
Odwaleni jak szczury na Titanicu stawiliśmy się przed salą teatralną o wyznaczonej godzinie. Każdy przy wejściu witany był przez kapitana i robiono mu pamiątkowe zdjęcie z tymże. Szczerze gościowi współczułem, szczególnie jak uświadomiłem sobie, że to już druga tura dla niego w tym dniu. Po fotce zajęliśmy miejsca, a jakże, prawie pod sceną. Wszyscy dostaliśmy jakieś przekąski i symboliczny kieliszek wina, który nijak nie miał wpływu na ilości alkoholu we krwi większości z nas. Potem kapitan trochę poopowiadał o sobie, statku i przedstawił najważniejsze osoby na statku. Generalnie ‘ą’, ‘ę’ a po wszystkim poszliśmy na kolację.
Wieczorem, bardziej wypoczęci niż dnia poprzedniego, ostro zabalowaliśmy. Coś mi się nawet kojarzy, że jakoś około pierwszej, może drugiej w nocy tańczyliśmy tango w knajpie o jakże uroczej nazwie: Randez-Vous Lounge, a grała wtedy na żywo ‘Banda Alegria Tropical’.
Następnego dnia nieco pożałowaliśmy imprezowego podejścia do rejsu, ale o tym w kolejnym odcinku.
Dziennik pokładowy. Dzień trzeci
Komentarze