Dziennik pokładowy. Dzień piąty
Do Civitavecchii dopływamy o ósmej rano. Z powrotem mamy być na statku o 18.30. Niby dużo ale i tak zdajemy sobie sprawę, że Rzym ledwie ‘liźniemy’ i to poruszając się niemal truchtem.
Dostanie się z Civitavecchii do Rzymu nie nastręcza kłopotów. Pociągi kursują dość często i nie są drogie. Do Rzymu jechaliśmy około godzinę. Od razu ze stacji zaczęliśmy szybki marsz w stronę metra, którym udaliśmy się do Koloseum. Kolejka do tego najbardziej znanego rzymskiego zabytku była przerażająco długa ale o dziwo poruszała się dość szybko. Samo Koloseum nas nie zachwyciło. Dużo bardziej przypadła nam do gustu arena w El Jem, którą zwiedzaliśmy kilka lat wcześniej. Koloseum jest gorzej zachowane, mniej jest też miejsc, które można zwiedzić no i ilość turystów jest oczywiście znacząco większa. Na pewno jest to olbrzymia gratka dla miłośników historii starożytnej, choć nawet nie będąc takowym warto jednak będąc w Rzymie zwiedzić ten zabytek.
Dość blisko znajdują się inne ważne zabytki jak na przykład Forum Romanum. Po drodze pełno jest starożytnych ruin, muzeów, wystaw…niestety z tak małą ilością czasu tylko szliśmy i oglądaliśmy, bez większego zgłębiania historii tych zabytków. Na pewno też następnym razem chciałbym zagubić się w uliczkach Rzymu, knajpach, kawiarniach. Tym razem jednak, nie było na to czasu.
Krocząc od zabytku do zabytku oraz korzystając z autobusu dotarliśmy do Watykanu. Prawdę powiedziawszy wyobrażałem sobie, szczególnie po tym co można zobaczyć w relacjach telewizyjnych, że plac św. Piotra jak i bazylika są jednak nieco większe. Nie to jednak na początku zwróciło naszą uwagę. Otóż cały plac był ogrodzony i w zasadzie pusty, a przed barierkami kłębiły się tłumy ludzi. Nie byliśmy tam wcześniej, więc nie wydawało nam się to specjalnie dziwne. Gdy szukaliśmy końca jakiejś kolejki do wejścia na plac, zaczepił mnie fotoreporter i łamaną angielszczyzną oraz za pomocą wizjera aparatu ze sporym teleobiektywem wytłumaczył o co chodzi. Jakiś mieszkaniec Rzymu postanowił w ramach protestu przeciw władzom Włoch (sic!) wejść na dach bazyliki św. Piotra i wywiesić tam jakiś transparent. Baran. Ja rozumiem, gdyby protestował przeciw kościołowi katolickiemu, ale przeciw władzy Włoskiej? Co ona ma niby do Watykanu? Najwyraźniej nieuk nie wiedział w jakim kraju żyje. Na nasze szczęście za chwilę zdjęli go z tego dachu i pozwolili turystom z powrotem wchodzić na plac i do bazyliki. Jak już pisałem niespecjalnie mnie one zachwyciły. Co innego muzea watykańskie. Tutaj chyba najbardziej żałowałem, że mamy tak mało czasu.
Niestety, na tym kończyła się nasza wycieczka po Rzymie. Najpierw metrem, a potem pociągiem wróciliśmy do Civitavecchii i na statek.
Niestety nie wszyscy byli tak zapobiegawczy jeśli chodzi o pilnowanie czasu i o mały włos odpłynęlibyśmy bez pary Rosjan.
Wieczorem, jak zawsze relaks w różnych knajpach z widokiem na morze tlące się w blasku zachodzącego Słońca. Przed kolacją jeszcze przedstawienie cyrkowe, a potem drinki i odpoczynek do późnej nocy.
Dziennik pokładowy. Dzień szósty
Dostanie się z Civitavecchii do Rzymu nie nastręcza kłopotów. Pociągi kursują dość często i nie są drogie. Do Rzymu jechaliśmy około godzinę. Od razu ze stacji zaczęliśmy szybki marsz w stronę metra, którym udaliśmy się do Koloseum. Kolejka do tego najbardziej znanego rzymskiego zabytku była przerażająco długa ale o dziwo poruszała się dość szybko. Samo Koloseum nas nie zachwyciło. Dużo bardziej przypadła nam do gustu arena w El Jem, którą zwiedzaliśmy kilka lat wcześniej. Koloseum jest gorzej zachowane, mniej jest też miejsc, które można zwiedzić no i ilość turystów jest oczywiście znacząco większa. Na pewno jest to olbrzymia gratka dla miłośników historii starożytnej, choć nawet nie będąc takowym warto jednak będąc w Rzymie zwiedzić ten zabytek.
Dość blisko znajdują się inne ważne zabytki jak na przykład Forum Romanum. Po drodze pełno jest starożytnych ruin, muzeów, wystaw…niestety z tak małą ilością czasu tylko szliśmy i oglądaliśmy, bez większego zgłębiania historii tych zabytków. Na pewno też następnym razem chciałbym zagubić się w uliczkach Rzymu, knajpach, kawiarniach. Tym razem jednak, nie było na to czasu.
Krocząc od zabytku do zabytku oraz korzystając z autobusu dotarliśmy do Watykanu. Prawdę powiedziawszy wyobrażałem sobie, szczególnie po tym co można zobaczyć w relacjach telewizyjnych, że plac św. Piotra jak i bazylika są jednak nieco większe. Nie to jednak na początku zwróciło naszą uwagę. Otóż cały plac był ogrodzony i w zasadzie pusty, a przed barierkami kłębiły się tłumy ludzi. Nie byliśmy tam wcześniej, więc nie wydawało nam się to specjalnie dziwne. Gdy szukaliśmy końca jakiejś kolejki do wejścia na plac, zaczepił mnie fotoreporter i łamaną angielszczyzną oraz za pomocą wizjera aparatu ze sporym teleobiektywem wytłumaczył o co chodzi. Jakiś mieszkaniec Rzymu postanowił w ramach protestu przeciw władzom Włoch (sic!) wejść na dach bazyliki św. Piotra i wywiesić tam jakiś transparent. Baran. Ja rozumiem, gdyby protestował przeciw kościołowi katolickiemu, ale przeciw władzy Włoskiej? Co ona ma niby do Watykanu? Najwyraźniej nieuk nie wiedział w jakim kraju żyje. Na nasze szczęście za chwilę zdjęli go z tego dachu i pozwolili turystom z powrotem wchodzić na plac i do bazyliki. Jak już pisałem niespecjalnie mnie one zachwyciły. Co innego muzea watykańskie. Tutaj chyba najbardziej żałowałem, że mamy tak mało czasu.
Niestety, na tym kończyła się nasza wycieczka po Rzymie. Najpierw metrem, a potem pociągiem wróciliśmy do Civitavecchii i na statek.
Niestety nie wszyscy byli tak zapobiegawczy jeśli chodzi o pilnowanie czasu i o mały włos odpłynęlibyśmy bez pary Rosjan.
Wieczorem, jak zawsze relaks w różnych knajpach z widokiem na morze tlące się w blasku zachodzącego Słońca. Przed kolacją jeszcze przedstawienie cyrkowe, a potem drinki i odpoczynek do późnej nocy.
Dziennik pokładowy. Dzień szósty
Komentarze