Mont Blanc (lipiec 2001)
Zdjecia
Wejście na szczyt Mont Blanc to marzenie wielu z nas. Dzięki dobremu przygotowaniu, mnie i moim znajomym się to udało.
Pierwsze dwa noclegi u stóp Białej Góry spędziliśmy na campingu w Les Bossons. Atuty tego miejsca to nie wygórowana cena (ok.15 zł), przyzwoite warunki oraz bardzo miła obsługa. Na rozgrzewkę odbyliśmy uroczą wycieczkę na położony po drugiej stronie doliny, względem masywu Mt. Blanc, Le Brevent (2525). Następnego dnia ruszyliśmy już, najprostszą drogą, z Les Houches w stronę naszego głównego celu.
Pierwszego dnia dotarliśmy do Col du Mt. Lachat (ok.2000), gdzie znaleźliśmy nocleg w przytulnych ruinkach po jakiejś stacji. Niestety zadomowiliśmy się tam na cztery dni z powodu brzydkiej pogody. Oczywiście musieliśmy uzupełniać zapasy jedzenia. Korzystaliśmy przy tym z kolejki Bellevue (ok. 35 zł w obie strony). Alternatywą było zejście i wejście o własnych siłach (1000m...), lub podjechanie do St. Gervais tak zwanym Tramway Mont Blanc. Drugi rodzaj transportu jest jednak droższy i wolniejszy. Służy on co bardziej leniwym i bogatym "turystom" do podjeżdżania na Nid d'Aigle (2364), z którego część wychodzi w stronę Mt. Blanc, większość zaś ogląda lodowiec i wraca.
Po tych czterech dniach ruszyliśmy wreszcie w górę. Przez rzeczone Nid d'Aigle dotarliśmy do schroniska Tete Rousse (3167), przy którym -oczywiście za darmo - rozbiliśmy namiot. Droga zajęła nam około 3h15m. Mimo wczesnej pory dalej nie chcieliśmy iść z dwóch powodów: obawy przed chorobą wysokościową i żlebem spadających kamieni. Żleb ten należy przekraczać wcześnie rano, gdy wszystko jest zmarznięte i słońce jeszcze nie operuje na tej ścianie. Sami po południu byliśmy świadkami zejścia kilku kamienno - śnieżnych lawinek.
Przejście przez żleb to wyjątkowe przeżycie. Lina poręczowa założona jest stanowczo za wysoko, do niczego się więc nie nadaje. Dlatego musimy liczyć na swoją szybkość i ostrożność. Dalej idziemy dość pionowym i dobrze ubezpieczonym kuluarem i po około 3h30m od wyjścia z Tete Rousse jesteśmy w ostatnim schronisku przed atakiem szczytowym, Gouter (3817). Rozbić (za darmo) można się na grani nad schroniskiem. Jeszcze tego samego dnia idziemy na 4000m, w celu aklimatyzacji. Po noclegu na nieco ponad 3800 wychodzimy na Dome du Gouter (4304) i gdy okazuje się, że wszyscy czujemy się dobrze postanawiamy atakować Białą Górę tej nocy. Postanawiamy zejść lodowcem przez schronisko Grands Mulets.
Jak na złość po południu psuje się pogoda i do 19 wszyscy w schronisku siedzą jak na szpilkach i czekają na nowe meteo. Na szczęście prognozy są obiecujące. Z reguły wychodzi się o 2 rano, jednak ze względu na niepewną pogodę wyszliśmy dopiero o 4. Oczywiście byli tacy, którzy wyszli o 2, ale nam brakowało doświadczenia, a może i brawury. Za to nie musieliśmy się tłoczyć na szczycie . Po 2h30m dotarliśmy do awaryjnego schronu Vallot (4362), gdzie zostawiliśmy część rzeczy i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy do góry. Stąd szliśmy 2h55m i szczyt osiągnęliśmy o 9:55. Z powrotem do Vallota szliśmy godzinę. Po szybkim posiłku zaczęliśmy schodzić lodowcem...
Po ok.11h Ola i ja byliśmy "już" na polu namiotowym w Les Bossons. Dziewiętnastogodzinny dzień zakończyliśmy butelką wina. Reszta nocowała na dziko i doszła do nas rano.
W wyprawie udział wzięli osiągając pełny sukces: Ola, Inga, Stefan, Robert i autor.
Wybierającemu się na Mont Blanc niezbędne są: lina, raki, czekan, kask, uprząż, taśma, dwa karabinki (HMS-y).
Wejście na szczyt Mont Blanc to marzenie wielu z nas. Dzięki dobremu przygotowaniu, mnie i moim znajomym się to udało.
Pierwsze dwa noclegi u stóp Białej Góry spędziliśmy na campingu w Les Bossons. Atuty tego miejsca to nie wygórowana cena (ok.15 zł), przyzwoite warunki oraz bardzo miła obsługa. Na rozgrzewkę odbyliśmy uroczą wycieczkę na położony po drugiej stronie doliny, względem masywu Mt. Blanc, Le Brevent (2525). Następnego dnia ruszyliśmy już, najprostszą drogą, z Les Houches w stronę naszego głównego celu.
Pierwszego dnia dotarliśmy do Col du Mt. Lachat (ok.2000), gdzie znaleźliśmy nocleg w przytulnych ruinkach po jakiejś stacji. Niestety zadomowiliśmy się tam na cztery dni z powodu brzydkiej pogody. Oczywiście musieliśmy uzupełniać zapasy jedzenia. Korzystaliśmy przy tym z kolejki Bellevue (ok. 35 zł w obie strony). Alternatywą było zejście i wejście o własnych siłach (1000m...), lub podjechanie do St. Gervais tak zwanym Tramway Mont Blanc. Drugi rodzaj transportu jest jednak droższy i wolniejszy. Służy on co bardziej leniwym i bogatym "turystom" do podjeżdżania na Nid d'Aigle (2364), z którego część wychodzi w stronę Mt. Blanc, większość zaś ogląda lodowiec i wraca.
Po tych czterech dniach ruszyliśmy wreszcie w górę. Przez rzeczone Nid d'Aigle dotarliśmy do schroniska Tete Rousse (3167), przy którym -oczywiście za darmo - rozbiliśmy namiot. Droga zajęła nam około 3h15m. Mimo wczesnej pory dalej nie chcieliśmy iść z dwóch powodów: obawy przed chorobą wysokościową i żlebem spadających kamieni. Żleb ten należy przekraczać wcześnie rano, gdy wszystko jest zmarznięte i słońce jeszcze nie operuje na tej ścianie. Sami po południu byliśmy świadkami zejścia kilku kamienno - śnieżnych lawinek.
Przejście przez żleb to wyjątkowe przeżycie. Lina poręczowa założona jest stanowczo za wysoko, do niczego się więc nie nadaje. Dlatego musimy liczyć na swoją szybkość i ostrożność. Dalej idziemy dość pionowym i dobrze ubezpieczonym kuluarem i po około 3h30m od wyjścia z Tete Rousse jesteśmy w ostatnim schronisku przed atakiem szczytowym, Gouter (3817). Rozbić (za darmo) można się na grani nad schroniskiem. Jeszcze tego samego dnia idziemy na 4000m, w celu aklimatyzacji. Po noclegu na nieco ponad 3800 wychodzimy na Dome du Gouter (4304) i gdy okazuje się, że wszyscy czujemy się dobrze postanawiamy atakować Białą Górę tej nocy. Postanawiamy zejść lodowcem przez schronisko Grands Mulets.
Jak na złość po południu psuje się pogoda i do 19 wszyscy w schronisku siedzą jak na szpilkach i czekają na nowe meteo. Na szczęście prognozy są obiecujące. Z reguły wychodzi się o 2 rano, jednak ze względu na niepewną pogodę wyszliśmy dopiero o 4. Oczywiście byli tacy, którzy wyszli o 2, ale nam brakowało doświadczenia, a może i brawury. Za to nie musieliśmy się tłoczyć na szczycie . Po 2h30m dotarliśmy do awaryjnego schronu Vallot (4362), gdzie zostawiliśmy część rzeczy i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy do góry. Stąd szliśmy 2h55m i szczyt osiągnęliśmy o 9:55. Z powrotem do Vallota szliśmy godzinę. Po szybkim posiłku zaczęliśmy schodzić lodowcem...
Po ok.11h Ola i ja byliśmy "już" na polu namiotowym w Les Bossons. Dziewiętnastogodzinny dzień zakończyliśmy butelką wina. Reszta nocowała na dziko i doszła do nas rano.
W wyprawie udział wzięli osiągając pełny sukces: Ola, Inga, Stefan, Robert i autor.
Wybierającemu się na Mont Blanc niezbędne są: lina, raki, czekan, kask, uprząż, taśma, dwa karabinki (HMS-y).
Komentarze